14 maja 2015

Słodkie sny, czyli o naszym co-sleepingu słów kilka.

Mniej więcej w piątym miesiącu ciąży zaczęliśmy kompletować tak zwaną wyprawkę dla Ali. Chyba każda mama zna to uczucie- zastanawiasz się, ile kupić bodziaków, czy oliwka jest konieczna, co ze smoczkiem? Jednocześnie chciałabyś kupić wszystko- przecież to takie małe i śliczne i... No właśnie, w całej tej gorączce zakupów i przygotowań jedna rzecz nie dawała mi spokoju- łóżeczko. Podeszłam do sprawy dość luźno, wybrałam pierwsze lepsze no i już. Ale nadal gdzieś w środku czułam że to nie koniec dylematów. Pojawiały się wątpliwości. A co, jeśli coś się stanie, a ja nie usłyszę? Nie obudzę się? Jeśli nagle przestanie oddychać? Albo obróci się i wpadnie noskiem w kocyk? Biłam się z myślami. Bo przecież powszechne przekonanie jest takie, że miejsce dziecka jest w łóżeczku. Ale słysząc ten tekst, miałam wrażenie że rozmawiamy o psie czy kocie a nie o dziecku. Nadal wewnętrzny sprzeciw. Na szczęście właśnie wtedy zaczęliśmy kurs szkoły rodzenia. Tam cudowna położna opowiedziała nam o współspaniu. Okazało się, że jest to normalne i coraz popularniejsze. Poczułam radość! Po powrocie do domu przegadałam sprawę z Tatą Alicji. Widziałam w jego oczach lekką obawę, jednak zgodził się. Dziś oboje jesteśmy zadowoleni z tego rozwiązania. Pomijając oczywiste korzyści płynące z co-sleepingu: zmniejszone ryzyko SIDS, wpływ na efektywność karmienia piersią, zwiększenie więzi z pracującym do późna Tatą, ja zauważam tę jedną, podstawową zaletę- JESTEM WYSPANA! A szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko, prawda? ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz